Po 30 latach. W mediach gruchnęły kilka miesięcy temu fantastyczne wiadomości o Muńku Staszczyku (i parę innych o Agnieszce Chylińskiej).
Pamiętam swoje pierwsze dni w liceum. Jak z piosenki zespołu T.Love. Tylko 4 zamienialiśmy na 1 i już wszystko pasowało, mogliśmy śpiewać jak o sobie. "Pierwsze liceum ogólnokształcące, wszystko może się zdarzyć..." Można się było zagubić w nowej rzeczywistości, albo tak w nią wejść, że nie chciało się wcale wynurzać. Słuchając pierwszy raz płyt i opowieści o Muńku Staszczyku, kolesiu z konkurencyjnej szkoły, czuliśmy chyba wszyscy, że piosenka opowiada o nas. Może nawet pokazuje przyszłość, skoro tak dobrze opisuje teraźniejszość.
W moim I L.O. wydarzyło się wszystko, ludzie, spotkania, znajomości, które doprowadziły mnie na oazę, oswoiły dzikusa na tyle, że we właściwym momencie udało się. "Drzwi się otworzyły". Kiedy pierwszy raz doświadczałem Boga wydawało mi się to niesamowicie proste i logiczne. Tak bardzo, że nie mogłem się nadziwić, że Muniek Staszczyk tego nie kumał. Nie kumała tego większość mojego LO, tym bardziej większość miasta. Całe szczęście, że nie byłem w stanie tego tak od razu zauważyć.
Jakoś pod skórą czułem, że facet, który wydawał się jakoś dziwnie bliski, który śpiewa "chciałbym mieszkać w mieście miłości" nie potrafi znaleźć tej samej genialnej, prostej drogi, którą ja do "tego miasta" trafiłem. Gościu wprost mówił Bogu "tak bardzo chciałbym zostać kumplem twym", ale nim nie zostawał.
Odpłynął. W pewnym momencie poczułem, że nowe kawałki to nowa jakość. Tylko zupełnie inna niż to, czego sam się spodziewałem, czy wręcz Muńkowi życzyłem. Jakoś przestałem T.Love słuchać. Pewnie już nie umiałem zrozumieć nowych tekstów.
"Wreszcie", ale "niespodziewanie" - tych dwóch słów użyłbym teraz do opisania sytuacji, gdy czytam wywiady i oglądam filmy na YT. Muniek zaprzyjaźnił się wreszcie z Panem Bogiem? Są teraz kumplami, czy może jest tam coś jeszcze więcej?
A propos tzw. "śladowych ilości". W tych starych tekstach wyczuwałem, jakoś tak podskórnie, to, co dzisiaj nazywam "śladowymi ilościami chrześcijaństwa". Cieszę się ogromnie, że z tych śladowych zrobiła się teraz naprawdę spora część życia jednego człowieka!
Komentarze
Prześlij komentarz