Przejdź do głównej zawartości

pociąg (do życia)



Bardzo dużo podróżuję. Nie ma miesiąca, abym nie wsiadła do pociągu czy Polskiego Busa, aby przemieścić się z jednego miasta w Polsce do kolejnej miejscowości. W drodze spotykam różnych ludzi, doświadczam przeróżnych perypetii, spotykają mnie przeróżne - mniej lub bardziej ciekawe - sytuacje.

Pociąg relacji Gdańsk Oliwa - Kraków Główny odjechał wczoraj bez minuty spóźnienia. W Warszawie Zachodniej zaczęło się coś psuć. Jakiś wagon trzeba było odłączyć, ludzie mieli poprzemieszczać się do innych przedziałów. Zrobił się chaos oraz ponad 35 minut opóźnienia.
Potem maszynista zaczął nadrabiać stracony czas. Spodziewany czas dotarcia do Krakowa (a nawet do Przemyśla) skrócił się do 15 minut opóźnienia, by następnie... znów coś się zepsuło. Ostatecznie wylądowałam w Krakowie z 40-minutowym opóźnieniem.

W drodze, na przemian, rozmawiałam z ludźmi w przedziale i spałam. Gdy na pewnej stacji wysiedli moi kompani podróży, zrobiło się... zimno. A może i wcześniej było, ale nie zwracałam na to uwagi?

Po chwili przyszedł konduktor, prosząc, bym się przesiadła. Bo przecież jest ciemno, a ja sama w tym przedziale, ciut niebezpieczne. No i zimno. Znalazł mi (sam!) miejsce, w którym siedziały starsze panie. "Tu będzie pani bezpieczna i się pani nie przeziębi" - powiedział, uśmiechnął się i... poszedł.
Potem go już nawet nie widziałam.

Było już 'grubo' po północy. Spać mi się chciało, ale starsze panie zaczęły mnie pytać, skąd i dokąd jadę, dlaczego sama, czy się nie boję... Na wszystkie pytania odpowiadałam - choć, mówiąc szczerze, nie miałam ochoty. A potem padło pytanie o... różaniec na palcu.

Zaczyna się - pomyślałam.

Okazało się, że te panie, to tak naprawdę siostry zakonne. Ale takie bezhabitowe. Pomodliłyśmy się razem. Tak jak i ja wysiadały w Krakowie. Pozwoliły mi się wyspać, ale również zatroszczyły się też i o tę duchową stronę.

Jazda pociągiem jest nieprzewidywalna. Nigdy nie wiem, kogo spotkam. Ktoś wsiada, ktoś wysiada, a pociąg jedzie dalej...
Czasem opóźniony.
Czasem minutę za szybko.
Ale zawsze w jakimś celu.

Jak i w życiu.
Może się trochę spóźniam z niektórymi rzeczami. Ze spowiedzią. Z modlitwą. Z uśmiechem do drugiej osoby.
Może nie widzę mojego 'peronu', bezpiecznej przystani.
Może potrzebuję kogoś, kto by mnie na ten peron podprowadził.

A może zwyczajnie nie mam ochoty nigdzie jechać.

Niezależnie od tego, życie - pociąg jedzie dalej.
A w nim ludzie, których mijamy. Których może krótko, przez sekundę swojego życia, widzimy.

A może by się tak uśmiechnąć...
A może by zagadać...
A może by nawet wspólnie ponarzekać?

Tak raźniej, gdy ktoś jest. Tak jakoś cieplej. Wtedy, gdy ktoś przyjazny dla drugiego.

No właśnie.

Z którego peronu odjeżdżasz?

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Instrukcja obsługi błogosławieństwa on-line

Jeśli twój znajomy ksiądz błogosławi Ci na FB lub w sms'ie, nie wpadaj w panikę, tylko przeczytaj i zobacz instrukcję ;-) Jakiś czas temu Stolica Apostolska wypowiedziała się, że nie ma mowy o spowiadaniu przez telefon. Przez Skype pewnie też obowiązuje ta sama zasada. Tym bardziej inne sakramenty - komunia, namaszczenie, ślub... Wprawdzie w sakramentach konieczny jest żywy kontakt miedzy osobami, ale sakramentalia (np. poświęcenia i błogosławieństwa) wydają się już bardziej elastyczne...

Pragnienie

Kościoły otwarte, ale w wielu z nich nie sprawuje się w tych dniach Eucharystii z udziałem wiernych. A jeżeli nawet się sprawuje, nie może przyjść na nie więcej niż 50 osób. A nawet jak chce się iść, to i tak słyszę - "zostań w domu". Co to we mnie budzi? Czy faktyczną tęsknotę za spotkaniem, czy dyskomfort z powodu braku jakiejś aktywności, wyłamanie z jakiegoś  schematu, przyzwyczajenia? Często jest tak, że szukamy zewnętrznych znaków, szukamy Boga na zewnątrz. Bardzo dobrze, że szukamy Go w świątyni, bo tam jest u siebie, bo to Jego dom (por. Łk 1, 41-50).   Czy potrafię jednak odnaleźć przestrzeń do spotkania z Bogiem także we własnym domu? Czy potrafię swój dom uczynić Jego domem? Właśnie teraz ja i Ty mamy okazję odkryć, że moje mieszkanie, mój pokój także mogą stać się świątynią, miejscem wypełnionym obecnością Boga. A przede wszystkim – to ja jestem (mam być) świątynią dla Boga – moje serce, całe moje ciało (por. 1 Kor 3, 16-17). Kiedy Samarytanka wyrusza do

Skazani... na piękno: cz. II - MOTYL

W różnych okresach dziejów niepełnosprawność była postrzegana na różne sposoby. Czasem traktowana było jako kara za grzechy, opętanie przez złego ducha lub inne tajemnicze moce. Na osoby nią dotknięte patrzono jako na ludzi godnych politowania i dotkniętych tragedią losu (wielu ludzi myśli tak nawet w dzisiejszych czasach…). W pewnym momencie dostrzeżono, że zasługują oni jednak na godne warunki życia i opieki, a w ostatnich latach coraz więcej mówi się włączaniu. „Inkluzja” – to teraz takie modne słowo (choć praktyka i rzeczywistość wyglądają różnie...). Ale był też taki okres, kiedy niepełnosprawność stawała się powodem do widowiska. Na przełomie XIX i XX w., głównie w Stanach Zjednoczonych bardzo popularne były tzw. „freak show”, "gabinety osobliwości". Kobieta z brodą, mężczyzna o trzech nogach, człowiek-słoń… to tylko niektóre z osobistości, które ze względu na niepełnosprawność przeszły do historii – jednak nie jako ludzie, a bardziej jako wybryki natury… Krótko