Ponieważ nikt nie potrafił czytać moich książek, nie mogły one zrobić na nikim wrażenia, a ponieważ większość współmieszkańców nigdy nie uczęszczała do szkoły, dwadzieścia lat, które spędziłem na uniwersytetach Notre Dame, Yale i Harvard, nie miało znaczenia dla osób, którym mnie przedstawiono..."
Przez chwilę pomyślałem, że to całkiem jak w Brańszczyku. Przez chwilę zamieszkałem w jednym domu z ludźmi, którzy patrząc na mnie z poziomu wózka inwalidzkiego, czy łóżka, z poziomu kogoś schorowanego, upośledzonego, widzą inaczej. Nie ma już znaczenia, jakiego bloga prowadzę, jakie mam naukowe tytuły,
czy godność w Kościele. Liczy się relacja, przyjaźń. Niepełnosprawni
mają w sobie coś boskiego...
Bezpretensjonalni, bezpośredni, walą do mnie po imieniu, bo słowa grzęzną w słabych ustach. Przecież najważniejsze jest, że rozmawiamy, że idziemy razem na spacer nad Bug. Nagle przestaję być ważny lub nieważny, przestaję odnosić życiowe sukcesy, lub życiowe porażki. Wystarczy, że jestem. Rewelacja.
Bezpretensjonalni, bezpośredni, walą do mnie po imieniu, bo słowa grzęzną w słabych ustach. Przecież najważniejsze jest, że rozmawiamy, że idziemy razem na spacer nad Bug. Nagle przestaję być ważny lub nieważny, przestaję odnosić życiowe sukcesy, lub życiowe porażki. Wystarczy, że jestem. Rewelacja.
"... Niemożność wykorzystania żadnej spośród umiejętności, które okazywały się tak praktyczne w przeszłości, była dla mnie ogromnym źródłem niepokoju. Nagle stanąłem twarzą w twarz ze swoim nagim "Ja", otwarty na gesty afirmacji i odrzucenia, na uściski i kuksańce, na uśmiechy i łzy, a wszystkie one zależały po prostu od tego, jak w danej chwili mnie postrzegano. Poniekąd wydawało się, że od nowa rozpoczynam swoje życie. Nie mogłem już liczyć na swoje związki z ludźmi, na znajomości czy na opinię o sobie.
Doświadczenie to było - i pod wieloma względami nadal jest - najważniejszym spośród doświadczeń, które przynosi moje nowe życie, zmusza mnie ono bowiem, abym ponownie odkrywał swoją prawdziwą tożsamość. Ci połamani, zranieni przez los i absolutnie bezpretensjonalni ludzie sprawili, że zostawiłem gdzieś po drodze swoje pełne poczucia własnej ważności „ja" - owo „ja", które potrafi czegoś dokonać, coś ukazać, czegoś dowieść, coś zbudować - i sprawili, że odzyskałem swoje niczym nie upiększone Ja", które odsłania to, co we mnie najsłabsze i podatne na ciosy, i w którym jestem otwarty na to, aby przyjmować i dawać miłość bez względu na to, co osiągnąłem.

Henri J.M. Nouwen - W imię Jezusa, Kraków 2004, s. 26-27
Dobra lektura pasuje do dobrej kawy. Brańszczyk już zawsze będzie mi się kojarzył z jedynym czasem w roku, gdy piję kawę rozpuszczalną z upodobaniem. "W imię Jezusa" miało być książką dobrą dla księdza, ale widzę, że może "smakować" wielu różnym ludziom, zupełnie jak ta obmierzła kawa rozpuszczalna. Wystarczy pojechać do Brańszczyka.
Komentarze
Prześlij komentarz