Przejdź do głównej zawartości

Szlakiem czerwonym

Z samochodu wysiedliśmy około 9.00. Upał. Zanim dotarliśmy do wejścia na czerwony szlak już mieliśmy dość. Plecak ważył 15 kilo, więc postanowiłem szybko nawodnić organizm i jednocześnie zmniejszyć obciążenie. Pierwsze 1,5 litra znikło, zanim znaleźliśmy się w cieniu pierwszych drzew na szlaku.

W planie było dojście na schronisko Słowianka, w końcu dotarliśmy aż na Rysiankę. I dobrze! Na Słowiance nie było wody.

16 km pierwszego dnia to sporo jak dla miejskiego lenia. Ponad 2000 m przewyższeń na całej trasie. Możnaby na Rysy wejść. Dziękowałem Bogu, że drugiego dnia lało i gęsta mgła zmusiła nas do powrotu do schroniska. Mój towarzysz wędrówki nie miał żadnych kłopotów ze zmęczeniem... więc pogoda podarowała mi trochę czasu na dojście do siebie. Po południu zrobiliśmy wycieczkę na Romankę. Kawał potężnej góry.

W schronisku na Rysiance znalazłem coś wyjątkowego. Prawdziwy ekspres do kawy i prawdziwą ziarnistą kawę. Jak smakuje espresso parzone na wysokości 1290 m npm? Zachęcam. W żadnym innym miejscu na szlaku nie napijecie się lepszej. Kawa ma tu całkiem niezłe wzięcie, więc ekspres naprawdę pracuje, co ma duże znaczenie dla smaku. Woda jest bardzo dobra w tym miejscu. Samo ziarno, myślę, że też było w miarę świeże. Aromat przyjemny, gorzkawy, nie trącił kwasem.


Przyjemnie ruszało się w dalszą drogę. Wyprawa na Halę Miziową była właściwie przyjemnym spacerem. Samo schronisko mocno mnie rozczarowało. Chyba nie takiej miejsca kojarzą mi się z górami. Czułem się, jak w hotelu. Tłum ludzi, a ja w tym tłumie zupełnie anonimowy... za to nie mają ekspresu i jeszcze zdzierają ile się da.
 









 

Na Pilsko było niedaleko. Bez plecaków, tylko z wodą i aparatem, szło się dużo lepiej i szybciej. Piękne widoki udało mi się złapać aparatem.

Przejścia z Hali Miziowej na Markowe Szczawiny bałem się od początku. 24 km po górach - dość dużo, a moja kondycja dopiero zaczyna się poprawiać. Ostatecznie się udało. Chyba dzięki sympatycznej grupie pielgrzymów, którzy ze swoim księdzem szli z Bielska do Ludźmierza. Ramię w ramię, od słowa do słowa i tak jakoś cały dzień zleciał i o zmęczeniu i bólu też dało się zapomnieć.

Na ostatni dzień zostało nam zejście "na ziemię" i powrót PKS'ami do Węgierskiej Górki. Szybko się skończyło. Już mam ochotę na więcej.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Instrukcja obsługi błogosławieństwa on-line

Jeśli twój znajomy ksiądz błogosławi Ci na FB lub w sms'ie, nie wpadaj w panikę, tylko przeczytaj i zobacz instrukcję ;-) Jakiś czas temu Stolica Apostolska wypowiedziała się, że nie ma mowy o spowiadaniu przez telefon. Przez Skype pewnie też obowiązuje ta sama zasada. Tym bardziej inne sakramenty - komunia, namaszczenie, ślub... Wprawdzie w sakramentach konieczny jest żywy kontakt miedzy osobami, ale sakramentalia (np. poświęcenia i błogosławieństwa) wydają się już bardziej elastyczne...

Pragnienie

Kościoły otwarte, ale w wielu z nich nie sprawuje się w tych dniach Eucharystii z udziałem wiernych. A jeżeli nawet się sprawuje, nie może przyjść na nie więcej niż 50 osób. A nawet jak chce się iść, to i tak słyszę - "zostań w domu". Co to we mnie budzi? Czy faktyczną tęsknotę za spotkaniem, czy dyskomfort z powodu braku jakiejś aktywności, wyłamanie z jakiegoś  schematu, przyzwyczajenia? Często jest tak, że szukamy zewnętrznych znaków, szukamy Boga na zewnątrz. Bardzo dobrze, że szukamy Go w świątyni, bo tam jest u siebie, bo to Jego dom (por. Łk 1, 41-50).   Czy potrafię jednak odnaleźć przestrzeń do spotkania z Bogiem także we własnym domu? Czy potrafię swój dom uczynić Jego domem? Właśnie teraz ja i Ty mamy okazję odkryć, że moje mieszkanie, mój pokój także mogą stać się świątynią, miejscem wypełnionym obecnością Boga. A przede wszystkim – to ja jestem (mam być) świątynią dla Boga – moje serce, całe moje ciało (por. 1 Kor 3, 16-17). Kiedy Samarytanka wyrusza do

Skazani... na piękno: cz. II - MOTYL

W różnych okresach dziejów niepełnosprawność była postrzegana na różne sposoby. Czasem traktowana było jako kara za grzechy, opętanie przez złego ducha lub inne tajemnicze moce. Na osoby nią dotknięte patrzono jako na ludzi godnych politowania i dotkniętych tragedią losu (wielu ludzi myśli tak nawet w dzisiejszych czasach…). W pewnym momencie dostrzeżono, że zasługują oni jednak na godne warunki życia i opieki, a w ostatnich latach coraz więcej mówi się włączaniu. „Inkluzja” – to teraz takie modne słowo (choć praktyka i rzeczywistość wyglądają różnie...). Ale był też taki okres, kiedy niepełnosprawność stawała się powodem do widowiska. Na przełomie XIX i XX w., głównie w Stanach Zjednoczonych bardzo popularne były tzw. „freak show”, "gabinety osobliwości". Kobieta z brodą, mężczyzna o trzech nogach, człowiek-słoń… to tylko niektóre z osobistości, które ze względu na niepełnosprawność przeszły do historii – jednak nie jako ludzie, a bardziej jako wybryki natury… Krótko