W planie było dojście na schronisko Słowianka, w końcu dotarliśmy aż na Rysiankę. I dobrze! Na Słowiance nie było wody.
16 km pierwszego dnia to sporo jak dla miejskiego lenia. Ponad 2000 m przewyższeń na całej trasie. Możnaby na Rysy wejść. Dziękowałem Bogu, że drugiego dnia lało i gęsta mgła zmusiła nas do powrotu do schroniska. Mój towarzysz wędrówki nie miał żadnych kłopotów ze zmęczeniem... więc pogoda podarowała mi trochę czasu na dojście do siebie. Po południu zrobiliśmy wycieczkę na Romankę. Kawał potężnej góry.
W schronisku na Rysiance znalazłem coś wyjątkowego. Prawdziwy ekspres do kawy i prawdziwą ziarnistą kawę. Jak smakuje espresso parzone na wysokości 1290 m npm? Zachęcam. W żadnym innym miejscu na szlaku nie napijecie się lepszej. Kawa ma tu całkiem niezłe wzięcie, więc ekspres naprawdę pracuje, co ma duże znaczenie dla smaku. Woda jest bardzo dobra w tym miejscu. Samo ziarno, myślę, że też było w miarę świeże. Aromat przyjemny, gorzkawy, nie trącił kwasem.
Przyjemnie ruszało się w dalszą drogę. Wyprawa na Halę Miziową była
właściwie przyjemnym spacerem. Samo schronisko mocno mnie rozczarowało.
Chyba nie takiej miejsca kojarzą mi się z górami. Czułem się, jak w
hotelu. Tłum ludzi, a ja w tym tłumie zupełnie anonimowy... za to nie
mają ekspresu i jeszcze zdzierają ile się da.
Na Pilsko było niedaleko. Bez plecaków, tylko z wodą i aparatem, szło się dużo lepiej i szybciej. Piękne widoki udało mi się złapać aparatem.
Przejścia z Hali Miziowej na Markowe Szczawiny bałem się od początku. 24 km po górach - dość dużo, a moja kondycja dopiero zaczyna się poprawiać. Ostatecznie się udało. Chyba dzięki sympatycznej grupie pielgrzymów, którzy ze swoim księdzem szli z Bielska do Ludźmierza. Ramię w ramię, od słowa do słowa i tak jakoś cały dzień zleciał i o zmęczeniu i bólu też dało się zapomnieć.
Na ostatni dzień zostało nam zejście "na ziemię" i powrót PKS'ami do Węgierskiej Górki. Szybko się skończyło. Już mam ochotę na więcej.
Komentarze
Prześlij komentarz