Oaza. Tam było mi po prostu dobrze. Czułem się akceptowany, może nawet kochany. Takie miejsca, gdzie człowiek doświadcza "live" Królestwa Bożego przyciągają z niebywałą siłą. Ciężko się oprzeć. Nic dziwnego, że z małej garstki zrobił się tam przez kilka lat cały tłum młodych ludzi! Stare dobre czasy.
"Królestwo Boże? Podobne jest do zaczynu, który pewna kobieta wzięła i włożyła w trzy miary mąki, aż wszystko się zakwasiło." Chciałbym widzieć cały świat gorący od wiary i autentycznej miłości. Dzisiaj (głównie w Europie) mamy wrażenie, że możliwy jest proces odwrotny, że "zakwas" znika.
Tłumy ekspertów wypowiadają się na temat, czemu Kościół dzisiaj nie przyciąga ludzi.Tłumy? Właściwie każdy uważa się ze eksperta, szczególnie, kiedy już dawno w Kościele go nie było. Jednak jeśli nie przyciągamy, to coś tu nie gra, a możliwości są tylko dwie. Albo nie jesteśmy już Królestwem Bożym... albo mąka, którą mamy zakwasić jest tak zepsuta, że nic jej już nie pomoże.
Jezus dokonywał dosłownie cudów na oczach faryzeuszy, tłumaczył, zapraszał, łamał schematy. Ci kłócili się z nim, a pokonani odchodzili tylko po to, żeby zaplanować, jak się go pozbyć... Widać nawet Jezus, słowem pełnym mocy i czynem pełnym miłości, nie zdołał "zakwasić" zepsutej mąki.
Z braku autentycznego ducha musimy sobie zrobić rachunek sumienia. Potrzeba nam radykalizmu (od łacińskiego radix - korzeń, a nie od łacińskiego terror), czyli sięgania do korzeni, do źródeł, do Jezusa.
Co do zepsutej mąki naszego społeczeństwa... z własnej skóry wiem, że grzech zamyka człowieka, a wielu jest zepsutych. To złudzenie, że możemy każdego przekonać, czy zewangelizować. Jeszcze większym złudzeniem jest przestać próbować; trzeba tym ludziom dać szansę na spotkanie Jezusa.
I co dalej? Impas, marazm? Nie lękajcie się. Bóg wie, co robi.
Komentarze
Prześlij komentarz