Przejdź do głównej zawartości

spotkanie


Potem zaczęliśmy pytać Kubę o jego marzenie. "Chcesz coś zjeść?" - pytał Tato. Kuba nie potrafi mówić, więc skinął przecząco głową. "Chodzi o jakiś przedmiot, chcesz coś dostać?" - Tata drążył temat. NIE. "A może jakaś podróż?". Kuba uśmiechnął się szeroko. "Do innego kraju?" Zaprzeczył. "Czyli w Polsce... - mówi Tata - w góry?" Kubuś po raz kolejny skinął NIE. "Poznań?" NIE. "Bardziej na północ?" - pyta Tata. Kolejny wielki uśmiech. "Gdańsk? Chcesz odwiedzić Agatkę?".

Radość. Został zrozumiany.

Największym marzeniem Kuby, urodzinowo-rocznym jest przyjechać do Trójmiasta.
Wtedy zdałam sobie sprawę, że nie tylko On jest dla mnie ważny - ale że i ja dla niego. Zrozumiałam, że miłość wcale nie wymaga, aby dużo mówić, odzywać się przy każdej okazji... czasem wystarczy sama obecność, trzymanie za rękę czy pocałunek w policzek (opanowany przez Kubę do perfekcji :) )



Kiedy myślę o tym, co przeżyłam w Brańszczyku, nie sposób jest mi nie dziękować dobremu Bogu za ten spędzony czas. Kiedy po raz pierwszy wybrałam się na turnus wakacyjny w ubiegłym roku, kompletnie nie wiedziałam, czego mam się spodziewać. Widziałam wcześniej zdjęcie jednego z podopiecznych - Kamila - na portalu społecznościowym Facebook i... chciałam go poznać. Zastanawiało mnie, dlaczego - mimo choroby - jest taki szczęśliwy? Może to dziwne lub śmieszne, ale wyczułam to nawet po zwykłym-niezwykłym zdjęciu w internecie.

I to był mój początek...

Pierwsze dni na turnusie były dla mnie ciężkie. Potem, z dnia na dzień, było coraz lepiej. Zaprzyjaźniłam się z moją podopieczną Dominisią. To ona, mimo choroby, mówiła swoim życiem o obecności Boga - obecności, która jest czuła, bezpieczna i potrzebuje bliskości. To ona nauczyła mnie kochać - mimo wszystko...

Kiedy w ostatnim dniu Dominisia, trzymając za rękę, powiedziała do mnie: Agatka, kocham cię..., wiedziałam, że chcę tam jeszcze wrócić. Był to jeden z ważniejszych momentów mojego życia. Wiedziałam, że nie muszę już na nic zasługiwać, nikomu się - mówiąc kolokwialnie - podlizywać. Miłość... ona po prostu dzieje się. Jest.

I wróciłam po raz kolejny. Kiedy tylko ruszyły zapisy, weszłam na stronę internetową i... zapisałam się na turnus sylwestrowy.

Tam poznałam Kubę. Na początku nie zwróciłam na niego uwagi. Myśląc o nim w kategoriach: biedny, chory, skrzywdzony przez los, nie myślałam, że kiedykolwiek będę mogła się z nim porozumieć. Na początku byłam pewna, że mnie nie rozumie. Jak bardzo się myliłam!

Kubuś choruje na dziecięce porażenie mózgowe. Nie chodzi, nie mówi, nawet nie przekłada się sam na drugi bok. Aby się z nim porozumieć, trzeba zadawać konkretne pytania (najlepiej z odpowiedziami TAK - NIE), albo podać tablicę z symbolami Blissa - w każdej sytuacji trzeba jednak dość dużej cierpliwości i uważności. Jest jednak człowiekiem inteligentnym (bardzo mocno wyczuwa emocje innych ludzi i o tym komunikuje). Poza tym... ciągle się uśmiecha.

Myślę, że to nie przypadek, że podczas sylwestrowej Adoracji Kuba zwrócił moją uwagę (zsunął się z wózka i wypadły mu wszystkie poduszki). To nie przypadek, że zaczęliśmy rozmawiać - mimo że Kuba nie powiedział fizycznie żadnego słowa.

To wreszcie nie przypadek, że zaczęliśmy się przyjaźnić!

Spędziłam z nim potem dość dużo czasu. Rozmawialiśmy - głównie uśmiechem i... przytuleniem. Wystarczyły mi oczy wyrażające głęboką radość, aby wiedzieć, że czuje się kochany i potrzebny.

Kiedy wyjeżdżał, zapytałam jego rodziców, czy mogę mieć z Kubą kontakt. Chciałam raz na jakiś czas móc wysłać kartkę, pozdrowienia, może odwiedzić... Zgodzili się.

I tak się stało. Pierwszy mój wyjazd z Gdyni do Warszawy, do Kuby, na początku lutego. Kolejny w jego 26 urodziny.

Tym razem przyjechałam z Gdyni z Mateuszem - moim przyjacielem, który chodził do równoległej klasy w liceum. Mateusz zapytał jakiś czas temu: czym jest miłość? Pierwsza rzecz, o której pomyślałam: Brańszczyk. Zapytałam, czy nie chce ze mną jechać na urodziny do Kuby. Najpierw się zdziwił, potem powiedział, że przemyśli. Po kilku dniach dał odpowiedź twierdzącą.

Pojechaliśmy.

Zastanawiałam się, dlaczego chcę mieć z Kubą tę relację? Po co jechać kilka godzin w jedną stronę, aby być kolejnych kilka chwil, skoro na świecie istnieje wiele milionów zdrowych, życiowo "stabilnych" osób, które wypowiadają polskie, zrozumiałe słowa i...? I zdałam sobie sprawę, że te osoby są właśnie po to, by nie zapomnieć, czym jest miłość.

Zaraz po dojeździe do Warszawy udaliśmy się do Złotych Tarasów na spotkanie podopiecznych i wolontariuszy Drabiny Jakubowej. Kilka godzin spędzonych w dobrym towarzystwie. Dla mnie - cudowne spotkanie z ludźmi, których już zdążyłam poznać i polubić, dla Mateusza - pierwsze zetknięcie z osobami z niepełnosprawnością.

Na drugi dzień udaliśmy się do Kuby. Bardzo mocno się ucieszył.

Zobaczyłam masę kartek od innych ludzi - zorganizowana wcześniej akcja wysyłania pocztówek przyniosła efekty, o których się nawet nie spodziewałam. Kuba chciał, aby włączyć audiobooki, które dostał. Zaczęliśmy słuchać. Oczywiście - o miłości.

Potem z rodzicami przyszła Ania. Ania również porusza się za pomocą wózka inwalidzkiego. Choruje, podobnie jak Kuba, na dziecięce porażenie mózgowe. Znają się od dzieciństwa. Nie mówi, natomiast ciągle się uśmiecha.

Po jakimś czasie poszliśmy do Kuby złożyć mu życzenia, zdmuchnąć świeczki na torcie i - rzecz jasna - zjeść go :) Powiedzieliśmy Kubie, aby pomyślał o życzeniu, a potem pomogliśmy zdmuchnąć świeczki.

Potem zaczęliśmy pytać Kubę o jego marzenie. "Chcesz coś zjeść?" - pytał Tato. Kuba nie potrafi mówić, więc skinął przecząco głową. "Chodzi o jakiś przedmiot, chcesz coś dostać?" - Tata drążył temat. NIE. "A może jakaś podróż?". Kuba uśmiechnął się szeroko. "Do innego kraju?'. Zaprzeczył. "Czyli w Polsce... - mówi Tata - w góry?". Kubuś po raz kolejny skinął NIE. "Poznań?" NIE. "Bardziej na północ?" - pyta Tata. Kolejny wielki uśmiech. "Gdańsk? Chcesz odwiedzić Agatkę?".
Radość. Został zrozumiany.
Największym marzeniem Kuby, urodzinowo-rocznym jest przyjechać do Trójmiasta.

Wtedy zdałam sobie sprawę, że nie tylko On jest dla mnie ważny - ale że i ja dla niego. Zrozumiałam, że miłość wcale nie wymaga, aby dużo mówić, odzywać się przy każdej okazji... czasem wystarczy sama obecność, trzymanie za rękę czy pocałunek w policzek (opanowany przez Kubę do perfekcji :)).

Kiedy to piszę, wzruszam się, zdając sobie sprawę, że miłość, której doświadczyłam, nie jest żadną moją zasługą.

Zapytałam też mojego przyjaciela, jak podobało mu się spotkanie. Powiedział, że było "magiczne". :Po prostu. Nawet się tego nie spodziewał...

Bogu, który jest dobry, dziękuję.
Ludziom, którzy żyją obok mnie, dając mi poczucie prawdziwej wolności i miłości, dziękuję.

Coraz mocniej się utwierdzam, że życie jest piękne!
Po prostu...

Agata Krukowska

dziękuję
dziękuję za Twoje włosy
nie malowane na obrazach
za Twoje brwi podniesione na widok anioła
za piersi karmiące
za ramiona co przenosiły Jezusa przez zieloną granicę
za kolana
za plecy pochylone nad śmieciem w lampie
za czwarty palec serdeczny
za oddech na szybie
za ciepło dłoni na klamce
za stopy stukające po kamiennych schodach
za to że ciało może prowadzić do Boga
ks. Jan Twardowski

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Instrukcja obsługi błogosławieństwa on-line

Jeśli twój znajomy ksiądz błogosławi Ci na FB lub w sms'ie, nie wpadaj w panikę, tylko przeczytaj i zobacz instrukcję ;-) Jakiś czas temu Stolica Apostolska wypowiedziała się, że nie ma mowy o spowiadaniu przez telefon. Przez Skype pewnie też obowiązuje ta sama zasada. Tym bardziej inne sakramenty - komunia, namaszczenie, ślub... Wprawdzie w sakramentach konieczny jest żywy kontakt miedzy osobami, ale sakramentalia (np. poświęcenia i błogosławieństwa) wydają się już bardziej elastyczne...

Pragnienie

Kościoły otwarte, ale w wielu z nich nie sprawuje się w tych dniach Eucharystii z udziałem wiernych. A jeżeli nawet się sprawuje, nie może przyjść na nie więcej niż 50 osób. A nawet jak chce się iść, to i tak słyszę - "zostań w domu". Co to we mnie budzi? Czy faktyczną tęsknotę za spotkaniem, czy dyskomfort z powodu braku jakiejś aktywności, wyłamanie z jakiegoś  schematu, przyzwyczajenia? Często jest tak, że szukamy zewnętrznych znaków, szukamy Boga na zewnątrz. Bardzo dobrze, że szukamy Go w świątyni, bo tam jest u siebie, bo to Jego dom (por. Łk 1, 41-50).   Czy potrafię jednak odnaleźć przestrzeń do spotkania z Bogiem także we własnym domu? Czy potrafię swój dom uczynić Jego domem? Właśnie teraz ja i Ty mamy okazję odkryć, że moje mieszkanie, mój pokój także mogą stać się świątynią, miejscem wypełnionym obecnością Boga. A przede wszystkim – to ja jestem (mam być) świątynią dla Boga – moje serce, całe moje ciało (por. 1 Kor 3, 16-17). Kiedy Samarytanka wyrusza do

Skazani... na piękno: cz. II - MOTYL

W różnych okresach dziejów niepełnosprawność była postrzegana na różne sposoby. Czasem traktowana było jako kara za grzechy, opętanie przez złego ducha lub inne tajemnicze moce. Na osoby nią dotknięte patrzono jako na ludzi godnych politowania i dotkniętych tragedią losu (wielu ludzi myśli tak nawet w dzisiejszych czasach…). W pewnym momencie dostrzeżono, że zasługują oni jednak na godne warunki życia i opieki, a w ostatnich latach coraz więcej mówi się włączaniu. „Inkluzja” – to teraz takie modne słowo (choć praktyka i rzeczywistość wyglądają różnie...). Ale był też taki okres, kiedy niepełnosprawność stawała się powodem do widowiska. Na przełomie XIX i XX w., głównie w Stanach Zjednoczonych bardzo popularne były tzw. „freak show”, "gabinety osobliwości". Kobieta z brodą, mężczyzna o trzech nogach, człowiek-słoń… to tylko niektóre z osobistości, które ze względu na niepełnosprawność przeszły do historii – jednak nie jako ludzie, a bardziej jako wybryki natury… Krótko