Przejdź do głównej zawartości

Być albo nie być (ogrem)...

Ogry są zielone, kąpią się w błotku i mają warstwy.

Są takie sfery, w których jestem totalnie zielona – techniczne nowinki, motoryzacja... Nie dość, że zielona, to jeszcze blondynka.

Czasem zdarzy mi się taplać w błotku, kiedy zwlekam ze spowiedzią; albo gdy taplam się w swoich smutkach, zamiast o nich komuś powiedzieć i spróbować spojrzeć na problem z innej strony; kiedy uciekam od obowiązków, a potem szukam dla siebie usprawiedliwienia.

Mam warstwy. O… jako kobieta mam bardzo dużo warstw. 😊 Warstw różnych zachowań, uczuć, emocji, przeżyć, przemyśleń. Te najbardziej zewnętrzne są dostępne dla wszystkich. Trochę niżej są takie, które widzi wielu, ale już nie każdy. Do innych dostęp mają nieliczni, a są i takie, które mam odwagę odkryć tylko przed jedną, może dwiema osobami. Ale jest i ta, do której czasem nie daję dostępu nikomu, nawet sobie samej…

Czyżbym zatem była ogrem?



Ale zacznijmy od początku.
Ogry są zielone, kąpią się w błotku i mają warstwy. 

Może i jestem zielona w niektórych kwestiach, ale nie we wszystkich. Nie muszę być przecież specjalistą w każdej dziedzinie. Nie znam się na motoryzacji czy programowaniu, ale to po prostu nie moja działka. Ale na tym, czego uczę się na studiach, trochę się znam. I na tym, co mnie interesuje i co lubię robić (np. śpiew albo rysunek) – trochę też. 
Nie chcę być zielona w swojej wierze, w modlitwie, w ani w tym, jak budować relację z drugim człowiekiem. Nie chcę być „zielona” w kochaniu.

Błotkiem się może pochlapię, ale nie traktuję go jako środek czyszczący. Bo w tym błotku jakoś jednak niekomfortowo i nie pachnie zbyt ładnie. Zdecydowanie wolę się wykąpać w czystej wodzie - w końcu jak się myć, to porządnie. 
I pomimo różnych oporów, wreszcie powiem komuś o tym, co mnie gryzie. I przyznam się do tego, że coś zaniedbałam. I choć będę się ociągać ze spowiedzią, w końcu do niej dotrę. I to jest dopiero prawdziwe oczyszczenie!

W relacjach z ludźmi czasami noszę różne warstwy - raz mniej, raz więcej – próbując przykryć swoje słabości, niewiedzę, brak umiejętności, lenistwo. Ale na dłuższą metę te warstwy zaczynają trochę ciążyć. Nie chcę zakładać masek. Nie chcę udawać kogoś, kim nie jestem. Nawet jeśli stanięcie w prawdzie jest trudne, wolę to niż uciekanie w głąb siebie (albo od siebie). Chcę stawać przed drugim człowiekiem, bez wkładania kolejnych skór, w których będę się czuć nie swojo, a przez które inni nie będą mnie znali taką, jaka jestem; i nie poznają, kiedy przypadkiem „przyłapią mnie” na byciu sobą. Nie chcę zamykać do siebie dostępu – ani dla człowieka, ani dla Boga.

Więc może nie jestem ogrem?

Ogry są zielone, kapią się w błotku i mają warstwy. I ŻYJĄ W BAJKACH.
Jestem CZŁOWIEKIEM. Nie żyję w bajce.

Prawdziwe życie jest o wiele ciekawsze i bardziej barwne od najpiękniejszej baśni, bardziej pouczające niż najmądrzejszy morał, o większej dramaturgii niż największe dzieła Szekspira, bardziej zaskakujące niż najlepszy film akcji, o wiele misterniej wyreżyserowane od największych hitów światowego kina. A prawdziwy człowiek jest dużo bardziej zdolny i bardziej skomplikowany niż najsprytniejszy ogr. A przede wszystkim – jest PRAWDZIWY.

Bycie CZŁOWIEKIEM to świadome i wolne decydowanie o sobie, i ponoszenie odpowiedzialności za swoje decyzje i ich skutki. Jeżeli człowiek kąpie się w błotku, to nie dlatego, że „taki już jest”, ale dlatego, że na to przyzwala. Jeżeli okrywa się warstwami, jeżeli zakłada na siebie kolejne skóry, jeżeli ukrywa się pod jakąś „tapetą” - to jego wybór, a nie natura.

„Poznacie prawdę, a prawda was wyzwoli” (J 8, 33). PRAWDA to najpierw ta o mnie samej. Ona wyzwala. Zdejmuje warstwy. Oczyszcza.

Jeżeli kocham, to nie boję się obnażyć i stanąć w całej prawdzie, pokazać tego, co ukryte najgłębiej. Bo tylko w prawdzie jestem wolna do tego, by naprawdę kochać.

I jeżeli kocham, to wiem, że nie muszę udawać idealnej księżniczki, ale mogę być tym, kim jestem. I nie oczekuję wyśnionego księcia z bajki – ale tego, by drugi człowiek był przede mną taki, jaki jest, jaki jest naprawdę.

Mogę być „ogrem” i udawać, że te „warstwy” to moja natura, że to takie fajne - „być jak cebula” . Ale czy na pewno? Czy jeśli ktoś zacznie te warstwy zdejmować jedną po drugiej, nie zacznie płakać?
Czy nie traktuję życia jak bajki, w której próbuję przybrać najbardziej odpowiadającą mi rolę?

Bajki dzieją się daleko, za górami, za lasami, za rzekami. I zazwyczaj dawno, dawno temu. A życie jest TU i TERAZ. Gdzie jestem ja?

Nie bądź ogrem! Bądź człowiekiem!






Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Instrukcja obsługi błogosławieństwa on-line

Jeśli twój znajomy ksiądz błogosławi Ci na FB lub w sms'ie, nie wpadaj w panikę, tylko przeczytaj i zobacz instrukcję ;-) Jakiś czas temu Stolica Apostolska wypowiedziała się, że nie ma mowy o spowiadaniu przez telefon. Przez Skype pewnie też obowiązuje ta sama zasada. Tym bardziej inne sakramenty - komunia, namaszczenie, ślub... Wprawdzie w sakramentach konieczny jest żywy kontakt miedzy osobami, ale sakramentalia (np. poświęcenia i błogosławieństwa) wydają się już bardziej elastyczne...

Pragnienie

Kościoły otwarte, ale w wielu z nich nie sprawuje się w tych dniach Eucharystii z udziałem wiernych. A jeżeli nawet się sprawuje, nie może przyjść na nie więcej niż 50 osób. A nawet jak chce się iść, to i tak słyszę - "zostań w domu". Co to we mnie budzi? Czy faktyczną tęsknotę za spotkaniem, czy dyskomfort z powodu braku jakiejś aktywności, wyłamanie z jakiegoś  schematu, przyzwyczajenia? Często jest tak, że szukamy zewnętrznych znaków, szukamy Boga na zewnątrz. Bardzo dobrze, że szukamy Go w świątyni, bo tam jest u siebie, bo to Jego dom (por. Łk 1, 41-50).   Czy potrafię jednak odnaleźć przestrzeń do spotkania z Bogiem także we własnym domu? Czy potrafię swój dom uczynić Jego domem? Właśnie teraz ja i Ty mamy okazję odkryć, że moje mieszkanie, mój pokój także mogą stać się świątynią, miejscem wypełnionym obecnością Boga. A przede wszystkim – to ja jestem (mam być) świątynią dla Boga – moje serce, całe moje ciało (por. 1 Kor 3, 16-17). Kiedy Samarytanka wyrusza do

Skazani... na piękno: cz. II - MOTYL

W różnych okresach dziejów niepełnosprawność była postrzegana na różne sposoby. Czasem traktowana było jako kara za grzechy, opętanie przez złego ducha lub inne tajemnicze moce. Na osoby nią dotknięte patrzono jako na ludzi godnych politowania i dotkniętych tragedią losu (wielu ludzi myśli tak nawet w dzisiejszych czasach…). W pewnym momencie dostrzeżono, że zasługują oni jednak na godne warunki życia i opieki, a w ostatnich latach coraz więcej mówi się włączaniu. „Inkluzja” – to teraz takie modne słowo (choć praktyka i rzeczywistość wyglądają różnie...). Ale był też taki okres, kiedy niepełnosprawność stawała się powodem do widowiska. Na przełomie XIX i XX w., głównie w Stanach Zjednoczonych bardzo popularne były tzw. „freak show”, "gabinety osobliwości". Kobieta z brodą, mężczyzna o trzech nogach, człowiek-słoń… to tylko niektóre z osobistości, które ze względu na niepełnosprawność przeszły do historii – jednak nie jako ludzie, a bardziej jako wybryki natury… Krótko