Przejdź do głównej zawartości

Podstawy (duchowej) przedsiębiorczości



Być może gdyby przyszło mi prowadzić firmę, miałabym problem z tym, jak to wszystko „ogarnąć”. Być może, podejmując się giełdowych inwestycji, nie zarobiłabym wielkich kokosów. Być może zwyczajnie nie mam zmysłu do interesów… Gdy w szkole średniej dostałam do wypełnienia test predyspozycji zawodowych, w sferze stanowisk kierowniczych i menadżerskich nie uzyskałam zbyt wielu punktów. Przodował za to „społecznik” i depczący mu po piętach „artysta”. Ale czy to przekreśla moje szanse na przedsiębiorczość?

Prowadzenie firmy to duża odpowiedzialność – za samą firmę, za ludzi, za podejmowane decyzje. A te ostatnie nie przychodzą mi łatwo. Na szczęście, póki co nie muszę kierować przedsiębiorstwem. A samodzielność w podejmowaniu decyzji to coś, czego tak naprawdę dopiero się uczę. Niejednokrotnie wymaga to podjęcia jakiegoś ryzyka, wejścia w jakąś sferę niepewności, odwagi - i tej czasem brakuje.

Ale w życiu duchowym (przynajmniej dla mnie) jest jakoś inaczej. W tym codziennym życiu wiary (i życiu wiarą) - to chyba nawet lubię ryzykować, iść w ciemno, stawiać wszystko na jedną kartę. A czasem tak się po prostu życie układa, że inaczej się nie da - i trzeba zrobić ten szalony „skok wiary”. Kilka takich skoków już nawet w życiu zrobiłam. Ewangelizacja „na żebraka” – 10 dni wędrówki od wioski do wioski, z grupą równie szalonych ludzi, bez pieniędzy, jedzenia i załatwionych wcześniej noclegów, właściwie bez bagażu poza tym, co na sobie - jedynie głosząc Ewangelię i ufając, że Bóg zatroszczy się o całą resztę; przyjeżdżając na studia do zupełnie obcego miasta, nie wiedząc, z czego się tu utrzymam, gdzie właściwie będę mieszkać, powierzając to wszystko prowadzeniu Opatrzności; wyjeżdżając na wolontariat misyjny na Ukrainę, z niewielką znajomością języka i z niewiedzą, co właściwie mnie tam czeka… A Bóg działał cuda!

Codzienność chrześcijanina to w pewnym sensie życie „va banque”. Albo robisz skok wiary, albo stoisz uparcie na krawędzi przepaści - lecz nic ci to nie daje poza rosnącym lękiem, albo w ogóle możesz stchórzyć i uciec. Nie ma bezpiecznego zejścia po jakichś schodkach albo zjazdu kolejką. Albo skok, albo… nic. Jak to mówią, „do odważnych świat należy”.

A może tu chodzi o niebo, nie o świat…?

Jak się ma firmę, to trzeba inwestować – w kadry, szkolenia, remonty, udoskonalenia, unowocześnienia – trochę się tego nazbiera. Inwestycje kosztują, ale z czasem przynoszą korzyści – w postaci zadowolenia klientów, wyrobienia solidnej marki, pozycji na rynku. Trochę na te zyski trzeba poczekać, ale taka już jest natura inwestycji. Ale TRZEBA zainwestować, by móc cieszyć się z zysków. Nie tylko w firmie – w życiu też, również w tym duchowym. Puścić w obrót talenty, dary, zdolności, umiejętności – choć może czasem wygodniej byłoby je zawinąć w chusteczkę i ukryć albo nawet zakopać, z ostrożności i strachu. Ale wtedy się tylko zmarnują, zepsują, zostaną zapomniane i nic z nich będzie. Trzeba zainwestować swój czas, swoje siły, swoje myślenie, swoje uczucia – bo bez nich najlepsze zdolności nie będą miały przestrzeni do tego, by się pomnażać.

Kalkulacje? Zyski? Straty? Krzywa duchowa może wyglądać podobnie jak wykres akcji na giełdzie. Raz w górę, raz w dół, po gwałtownym wzroście nagły spadek lub na odwrót. Ważne, żeby ogólna tendencja była wzrostowa. Bankructwo? Najgorzej!

Są inwestycje, są i kontrole – z bardzo różnych urzędów i instytucji – skarbówka, sanepid itp. A kto mnie skontroluje w życiu duchowym? Bóg wie i widzi wszystko. Nic się przed Nim nie ukryje. Ale to nie księgowy ani pracownik skarbówki, ani tym bardziej - sanepidu. To Bóg. Nie urzędnik. On kocha, nie kontroluje. Nie nałoży ci grzywny za niedotrzymanie twojego postanowienia. Nie wystawi Ci rachunków ani faktur. Nie jest księgowym, skrzętnie zapisującym Twoje grzechy, nakładającym podatek w wysokości pokuty i odsetki jako kary doczesne. Nie zwolni Cię z pracy – bo chrześcijaństwo to nie praca ani zadanie do wykonania, ale relacja, oparta na miłości i zaufaniu. Bóg nie zwolni też nigdy Siebie z miłości do ciebie.  

Bóg to także nie kupiec, z którym możesz dobić targu, poprosić o zniżkę albo wymienić towar (ja Tobie, Boże to, a Ty mi tamto). 

Bóg to PRZYJACIEL. Jest przy tobie, żeby Ci towarzyszyć na twojej drodze. Od ciebie zależy, na ile Mu zaufasz, na ile tę drogę Mu powierzysz.

Wydaje Ci, się, że to ty inwestujesz (i to jak dużo!): czas dla Boga, siły dla innych ludzi, swoje zdolności i umiejętności dla wspólnoty. A spójrz inaczej – ile ON inwestuje w Ciebie.  Ile już zainwestował! Od Niego jest przecież to wszystko, co masz. Czy to wykorzystałeś?

Na czym więc polega ta duchowa przedsiębiorczość?

Przed-się-biorczość – branie czegoś przed siebie, „na klatę”. Branie czegoś z myślą o przyszłości, o tym, co jest przed tobą. Gotowość do działania, do stawiania czoła wyzwaniom.
Czy jesteś duchowym przed-się-biorcą? Co możesz wziąć „przed siebie”, „na siebie”?

Nic dziwnego, że przedsiębiorca ma zwykle dużo na głowie – jakby nic nie miał, to by znaczyło, że nic nie wziął. PRZED-się-biorcy to ci, dla których ciągle więcej jest PRZED nimi, niż za nimi, dlatego zwykle więcej mają rzeczy do zrobienia, niż tych już zrobionych.

Przed-się-wzięcie, to znaczy, że siebie będę musiała „wziąć przed”. Że pójdę do przodu, że coś mnie rozwinie, że samą siebie dotychczasową – wyprzedzę.

Co odważysz się dziś przed-się-wziąć?
Jakie duchowe wyzwanie podejmiesz?

Nie czekaj! Rusz duszę!


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Instrukcja obsługi błogosławieństwa on-line

Jeśli twój znajomy ksiądz błogosławi Ci na FB lub w sms'ie, nie wpadaj w panikę, tylko przeczytaj i zobacz instrukcję ;-) Jakiś czas temu Stolica Apostolska wypowiedziała się, że nie ma mowy o spowiadaniu przez telefon. Przez Skype pewnie też obowiązuje ta sama zasada. Tym bardziej inne sakramenty - komunia, namaszczenie, ślub... Wprawdzie w sakramentach konieczny jest żywy kontakt miedzy osobami, ale sakramentalia (np. poświęcenia i błogosławieństwa) wydają się już bardziej elastyczne...

Pragnienie

Kościoły otwarte, ale w wielu z nich nie sprawuje się w tych dniach Eucharystii z udziałem wiernych. A jeżeli nawet się sprawuje, nie może przyjść na nie więcej niż 50 osób. A nawet jak chce się iść, to i tak słyszę - "zostań w domu". Co to we mnie budzi? Czy faktyczną tęsknotę za spotkaniem, czy dyskomfort z powodu braku jakiejś aktywności, wyłamanie z jakiegoś  schematu, przyzwyczajenia? Często jest tak, że szukamy zewnętrznych znaków, szukamy Boga na zewnątrz. Bardzo dobrze, że szukamy Go w świątyni, bo tam jest u siebie, bo to Jego dom (por. Łk 1, 41-50).   Czy potrafię jednak odnaleźć przestrzeń do spotkania z Bogiem także we własnym domu? Czy potrafię swój dom uczynić Jego domem? Właśnie teraz ja i Ty mamy okazję odkryć, że moje mieszkanie, mój pokój także mogą stać się świątynią, miejscem wypełnionym obecnością Boga. A przede wszystkim – to ja jestem (mam być) świątynią dla Boga – moje serce, całe moje ciało (por. 1 Kor 3, 16-17). Kiedy Samarytanka wyrusza do

Skazani... na piękno: cz. II - MOTYL

W różnych okresach dziejów niepełnosprawność była postrzegana na różne sposoby. Czasem traktowana było jako kara za grzechy, opętanie przez złego ducha lub inne tajemnicze moce. Na osoby nią dotknięte patrzono jako na ludzi godnych politowania i dotkniętych tragedią losu (wielu ludzi myśli tak nawet w dzisiejszych czasach…). W pewnym momencie dostrzeżono, że zasługują oni jednak na godne warunki życia i opieki, a w ostatnich latach coraz więcej mówi się włączaniu. „Inkluzja” – to teraz takie modne słowo (choć praktyka i rzeczywistość wyglądają różnie...). Ale był też taki okres, kiedy niepełnosprawność stawała się powodem do widowiska. Na przełomie XIX i XX w., głównie w Stanach Zjednoczonych bardzo popularne były tzw. „freak show”, "gabinety osobliwości". Kobieta z brodą, mężczyzna o trzech nogach, człowiek-słoń… to tylko niektóre z osobistości, które ze względu na niepełnosprawność przeszły do historii – jednak nie jako ludzie, a bardziej jako wybryki natury… Krótko