Przejdź do głównej zawartości

Wszystko z miłością

Niektórzy uważają mnie za nieco szaloną.
Kilka mniej lub bardziej długich podróży autostopowych po Polsce i Europie. Udział w "Jeden z dziesięciu". Pójście do klasztoru i późniejsza rezygnacja. Praca w Krakowie - decyzja podjęta w kilka tygodni... 

Szaleństwo, nie?

Gdy moje rówieśniczki wygodnie odpoczywały, ja brałam plecak podróżny, pakowałam się i mówiłam, że jadę w świat. Najczęściej bez pieniędzy, bez zapewnionego noclegu. Z dużą dozą zaufania do Boga i własnej brawury. Bez lęku o i do drugiego człowieka. Przecież ludzie są dobrzy... 
Z uśmiechem. Spontanicznością.
Zjeździłam w ten sposób pół Europy - śpiąc pod gołym niebem, pod wiaduktem w centrum (!) Wiednia, na nieczynnych torach kolejowych... 
Bóg czuwał. Nigdy nie byłam głodna. Za to spotkałam masę ludzi, często mocno poranionych przez życie, którzy mi swoją troską pokazali, że Bóg jest naprawdę dobry!

Dzisiaj, gdy biegnie 25 rok mojego życia - dla jednych niewiele, dla mnie chyba wystarczająco... - coraz bardziej widzę, że to wcale nie okoliczności zewnętrzne sprawiają, że jestem szczęśliwa. 
Moje szczęście nie zależy od ilości odwiedzonych krajów czy wiaduktów, które służyły mi za moje pół-samotne m1. Nie zależy od bycia w klasztorze. Ani od ilości znajomych na fb...

Bo to wszystko wielkie NIC... Jeśli się nie kocha dzisiaj mocniej od wczoraj.

Autostop uczy pokory. Nic mi się nie należy - a jednocześnie Pan Bóg wiele chce mi dać. Jeśli poproszę. Jeśli zapytam. Jeśli się uśmiechnę. 

Pamiętam, jak jeden z austriackich meneli - rodowity Polak - zaprowadził mnie do najlepszej miejscówy. Dał jeszcze konserwy rybne i chleb. Na głowę nie padało. Śmierdziało moczem, ale było do zniesienia. Razem z moim kompanem byliśmy szczęśliwi... Nasz "luksus" - zwykła melina pod mostem. 

Priorytety zmieniają się, kiedy się zmieniają okoliczności. 

Gdy zaczęłam pracować z osobami niepełnosprawnymi, zrozumiałam, że nie liczą się dla mnie pieniądze. One są ważne, fakt. Ale one mi nigdy nie dadzą czułości, one nigdy nie przytulą i nie powiedzą, że dobrze, że jestem. 

Kiedy po raz pierwszy doświadczyłam zwykłej prostej miłości, wiem, że NIC WIĘCEJ SIĘ NIE LICZY. 

Niż podanie dłoni.
Uśmiech. Szczery uśmiech.
Przytulenie. 
Poklepanie po ramieniu.
Motywacja do działania.

I cieszenie się. Najprostsze. Że ktoś zwyczajnie JEST. 

Niby banalne?

Podczas autostopu zrozumiałam, że nie dam rady bez drugiego człowieka. I bez kierowców, i bez dobrych ludzi, których"przypadkiem" spotkaliśmy, by po godzinie zaprowadzili nas do domu i zrobili pyszną kolację... I bez kompana podróży. Sama w życiu bym się nie wybrała! A dobry człowiek obok to już 3/4 sukcesu.

Nic poza miłością i nic bez miłości. 
Niby banalne?

Odwagi. :)
Niekoniecznie do autostopu, choć... kto wie?

Bóg jest dobry!

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Instrukcja obsługi błogosławieństwa on-line

Jeśli twój znajomy ksiądz błogosławi Ci na FB lub w sms'ie, nie wpadaj w panikę, tylko przeczytaj i zobacz instrukcję ;-) Jakiś czas temu Stolica Apostolska wypowiedziała się, że nie ma mowy o spowiadaniu przez telefon. Przez Skype pewnie też obowiązuje ta sama zasada. Tym bardziej inne sakramenty - komunia, namaszczenie, ślub... Wprawdzie w sakramentach konieczny jest żywy kontakt miedzy osobami, ale sakramentalia (np. poświęcenia i błogosławieństwa) wydają się już bardziej elastyczne...

Pragnienie

Kościoły otwarte, ale w wielu z nich nie sprawuje się w tych dniach Eucharystii z udziałem wiernych. A jeżeli nawet się sprawuje, nie może przyjść na nie więcej niż 50 osób. A nawet jak chce się iść, to i tak słyszę - "zostań w domu". Co to we mnie budzi? Czy faktyczną tęsknotę za spotkaniem, czy dyskomfort z powodu braku jakiejś aktywności, wyłamanie z jakiegoś  schematu, przyzwyczajenia? Często jest tak, że szukamy zewnętrznych znaków, szukamy Boga na zewnątrz. Bardzo dobrze, że szukamy Go w świątyni, bo tam jest u siebie, bo to Jego dom (por. Łk 1, 41-50).   Czy potrafię jednak odnaleźć przestrzeń do spotkania z Bogiem także we własnym domu? Czy potrafię swój dom uczynić Jego domem? Właśnie teraz ja i Ty mamy okazję odkryć, że moje mieszkanie, mój pokój także mogą stać się świątynią, miejscem wypełnionym obecnością Boga. A przede wszystkim – to ja jestem (mam być) świątynią dla Boga – moje serce, całe moje ciało (por. 1 Kor 3, 16-17). Kiedy Samarytanka wyrusza do

Skazani... na piękno: cz. II - MOTYL

W różnych okresach dziejów niepełnosprawność była postrzegana na różne sposoby. Czasem traktowana było jako kara za grzechy, opętanie przez złego ducha lub inne tajemnicze moce. Na osoby nią dotknięte patrzono jako na ludzi godnych politowania i dotkniętych tragedią losu (wielu ludzi myśli tak nawet w dzisiejszych czasach…). W pewnym momencie dostrzeżono, że zasługują oni jednak na godne warunki życia i opieki, a w ostatnich latach coraz więcej mówi się włączaniu. „Inkluzja” – to teraz takie modne słowo (choć praktyka i rzeczywistość wyglądają różnie...). Ale był też taki okres, kiedy niepełnosprawność stawała się powodem do widowiska. Na przełomie XIX i XX w., głównie w Stanach Zjednoczonych bardzo popularne były tzw. „freak show”, "gabinety osobliwości". Kobieta z brodą, mężczyzna o trzech nogach, człowiek-słoń… to tylko niektóre z osobistości, które ze względu na niepełnosprawność przeszły do historii – jednak nie jako ludzie, a bardziej jako wybryki natury… Krótko