Przejdź do głównej zawartości

Oczekiwanie czy oczekiwania?

Powoli dobiega końca okres Adwentu, który nazywamy “radosnym oczekiwaniem”. Właśnie - czy jest to czas oczekiwania na Boga, czy oczekiwań stawianych Bogu? Czy jest stęsknionym wyczekiwaniem na spotkanie z Nim, czy może ta relacja sprowadza się jedynie do zachcianek i wymagań, spełnienia których oczekuję?
To rozróżnienie prowadzi mnie do osobistych refleksji, nie tylko w kontekście relacji z Bogiem (choć na pewno trudno tę przestrzeń ominąć).

Kończący się rok upływa dla mnie pod znakiem uczenia się miłości. Na różnych płaszczyznach, w różnych trudnościach, w różnych i często nowych aspektach życia. Niejedną lekcję otrzymałam, nieraz przekonałam się, ile w tej nauce miłości jest jeszcze do zrobienia. Jedną z takich “lekcji” jest właśnie ta dotycząca oczekiwań. Bo czy prawdziwa miłość może stawiać oczekiwania?

Można je stawiać pracownikom, uczniom, ludziom, którzy w jakimś sensie mi podlegają, nad którymi mam pewną “władzę”; oczekiwania mogę mieć wobec usługodawców, którym za coś płacę; oczekiwać mogę czegoś od rządów, chcąc poprawy sytuacji gospodarczej w kraju itp. Ale czy mogę stawiać oczekiwania w miłości?

Czasem są we mnie różne głosy - z jednej strony głos oczekiwania, czyli tęsknoty, wyczekiwania, które już się nie może doczekać. Czego? Spotkania, możliwości obdarowywania miłością, dzielenia się dobrem. Z drugiej strony jednak dochodzi głos oczekiwań - czyli tego, czego JA potrzebuję, czego JA chcę, i co ktoś miałby spełnić, niczym złota rybka. Ale w długotrwałym (!) procesie uczenia się miłości kształtuje się we mnie zdolność, by te dwa głosy odróżniać i stopniowo uczę się wolności od oczekiwań. Chciałabym, żeby jedyne oczekiwanie, jakie będzie wypełniało moją miłość, i do Boga, i do człowieka, to wyczekujące i tęskniące serce, wypełnione pragnieniem spotkania, bycia obok, wspólnego przeżywania radości i smutków, po prostu dzielenia się życiem. Aby było to takie oczekiwanie, które nie zabiera wolności, które się nie narzuca i do niczego nie przymusza.



Rosnąc przez wiele lat pod kloszem oczekiwań rodziców, rówieśników, nauczycieli, pracodawców, można wpaść w pułapkę myślenia, że tak jest zawsze i wszędzie, że wszystko skupia się wokół oczekiwań, że względem każdego muszę je spełniać i względem każdego mogę je stawiać.
Ale kiedy naprawdę kocham, nie oczekuję od drugiego człowieka, że będzie idealny, że spełni wszystkie moje zachcianki, że wpasuje się w ramki, jakie mu nakreślę. Nie oczekuję nawet, że odpowie na moją miłość tak, jak może bym sobie wymarzyła. Ale wyczekuję, tęsknię, pragnę...
Za czym tak naprawdę tęsknię? Czy w relacji do Boga, ten czas Adwentu przeżywam jako pragnienie spotkania z Nim, czy jako kumulowanie oczekiwań co do tego, jak mają wyglądać Święta, jak się kto ma zachować i co powinnam dostać pod choinkę? Czy w relacjach z ludźmi, tęsknię naprawdę za osobą, którą kocham, w całej jej pełni, ze wszystkim, co składa się na to, kim jest, za jej zwyczajną obecnością? Czy jedynie za swoją przyjemnością i poczuciem nasycenia?


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Instrukcja obsługi błogosławieństwa on-line

Jeśli twój znajomy ksiądz błogosławi Ci na FB lub w sms'ie, nie wpadaj w panikę, tylko przeczytaj i zobacz instrukcję ;-) Jakiś czas temu Stolica Apostolska wypowiedziała się, że nie ma mowy o spowiadaniu przez telefon. Przez Skype pewnie też obowiązuje ta sama zasada. Tym bardziej inne sakramenty - komunia, namaszczenie, ślub... Wprawdzie w sakramentach konieczny jest żywy kontakt miedzy osobami, ale sakramentalia (np. poświęcenia i błogosławieństwa) wydają się już bardziej elastyczne...

Pragnienie

Kościoły otwarte, ale w wielu z nich nie sprawuje się w tych dniach Eucharystii z udziałem wiernych. A jeżeli nawet się sprawuje, nie może przyjść na nie więcej niż 50 osób. A nawet jak chce się iść, to i tak słyszę - "zostań w domu". Co to we mnie budzi? Czy faktyczną tęsknotę za spotkaniem, czy dyskomfort z powodu braku jakiejś aktywności, wyłamanie z jakiegoś  schematu, przyzwyczajenia? Często jest tak, że szukamy zewnętrznych znaków, szukamy Boga na zewnątrz. Bardzo dobrze, że szukamy Go w świątyni, bo tam jest u siebie, bo to Jego dom (por. Łk 1, 41-50).   Czy potrafię jednak odnaleźć przestrzeń do spotkania z Bogiem także we własnym domu? Czy potrafię swój dom uczynić Jego domem? Właśnie teraz ja i Ty mamy okazję odkryć, że moje mieszkanie, mój pokój także mogą stać się świątynią, miejscem wypełnionym obecnością Boga. A przede wszystkim – to ja jestem (mam być) świątynią dla Boga – moje serce, całe moje ciało (por. 1 Kor 3, 16-17). Kiedy Samarytanka wyrusza do

Skazani... na piękno: cz. II - MOTYL

W różnych okresach dziejów niepełnosprawność była postrzegana na różne sposoby. Czasem traktowana było jako kara za grzechy, opętanie przez złego ducha lub inne tajemnicze moce. Na osoby nią dotknięte patrzono jako na ludzi godnych politowania i dotkniętych tragedią losu (wielu ludzi myśli tak nawet w dzisiejszych czasach…). W pewnym momencie dostrzeżono, że zasługują oni jednak na godne warunki życia i opieki, a w ostatnich latach coraz więcej mówi się włączaniu. „Inkluzja” – to teraz takie modne słowo (choć praktyka i rzeczywistość wyglądają różnie...). Ale był też taki okres, kiedy niepełnosprawność stawała się powodem do widowiska. Na przełomie XIX i XX w., głównie w Stanach Zjednoczonych bardzo popularne były tzw. „freak show”, "gabinety osobliwości". Kobieta z brodą, mężczyzna o trzech nogach, człowiek-słoń… to tylko niektóre z osobistości, które ze względu na niepełnosprawność przeszły do historii – jednak nie jako ludzie, a bardziej jako wybryki natury… Krótko