Przejdź do głównej zawartości

Scenariusze dla "marnotrawnego"

Kto powiedział, że to musiało się udać? Wręcz przeciwnie. Mogło np. nie być głodu, tego kryzysu. Jakby pieniędzy nie zabrakło, to pewnie nigdy by nie pomyślał o wracaniu do domu, albo może by pomyślał, ale po takim długim czasie, że by się już nie umiał odważyć na spotkanie z ojcem.

Znalezione obrazy dla zapytania wyobraźnia miłosierdzia

A jeśli jednak zapanował głód - pewnie mógł zaciągnąć kredyt - pętlę na szyję, smycz, która by go trzymała w "odległej krainie". Niewykluczone, że w końcu zostałby sprzedany w niewolę. Wtedy by nigdy nie wrócił.

Biedę i samotność mógł pokonać jeszcze inaczej - wkraczając na drogę przestępczą mógłby powiedzieć: "Biada słabym! Ja muszę przetrwać, więc biorę siłą to, co mi potrzeba!" Jak by wtedy skończył? Na szubienicy, bez ręki, w lochu?

A cofając się - gdyby przy podziale majątku doszło do kłótni, jak to bywa między niekochającym się rodzeństwem? Może uciekałby w poczucie, że został skrzywdzony, bo należało mu się więcej itp...? Może na odchodne usłyszałby przekleństwo rzucone przez brata: "Masz i nie wracaj tutaj nigdy". Czy miałby wtedy siłę wrócić?

A jeśli ojciec byłby surowym, wymagającym mężczyzną? Może by sobie myślał: "nie mogę wrócić, przecież on mi nigdy nie wybaczy".

A gdyby w "odległej krainie" znalazł namiastkę miłości, może w osobie jakiejś sprytnej kobiety, która umiałaby go omamić? Czy wtedy mógłby wrócić?

W tylu scenariuszach opowieść o Marnotrawnym Synu kończy się tragicznie. (ok, może nie tragicznie; "Marnotrawny" wmawia sobie, że takie jest życie, zaciska zęby i próbuje jakoś żyć mówiąc wszystkim znajomym, że ojciec, że brat, że cośtam, albo milczy o nich zupełnie...) Tak jak w doświadczeniach naszego życia. Kto nie ma takiej historii w rodzinie, ten jest szczęśliwy! Wyobraźcie sobie tego Miłosiernego Ojca, jak siedzi na ławce przed domem wypatrując gasnącymi oczyma swego syna na horyzoncie, dzień po dniu, do śmierci, bezskutecznie. Staruszek umarłby w zupełnej zgryzocie - stracił młodszego, który odszedł, nigdy też nie miał miłości starszego syna - bo prawdę o jego sercu demaskuje dopiero "powrót marnotrawnego"!

Jak często Miłosierdzie Boże przechodzi przez nasze ręce. To wręcz przerażające, że możemy popsuć tak wiele! To wręcz niebywałe, że Bóg tak bardzo ryzykuje wysyłając w tej delikatnej misji miłosierdzia jakiekolwiek "sługi".

Jak bardzo potrzeba nam, jak bardzo potrzeba mi wyobraźni, wyobraźni miłosierdzia.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Instrukcja obsługi błogosławieństwa on-line

Jeśli twój znajomy ksiądz błogosławi Ci na FB lub w sms'ie, nie wpadaj w panikę, tylko przeczytaj i zobacz instrukcję ;-) Jakiś czas temu Stolica Apostolska wypowiedziała się, że nie ma mowy o spowiadaniu przez telefon. Przez Skype pewnie też obowiązuje ta sama zasada. Tym bardziej inne sakramenty - komunia, namaszczenie, ślub... Wprawdzie w sakramentach konieczny jest żywy kontakt miedzy osobami, ale sakramentalia (np. poświęcenia i błogosławieństwa) wydają się już bardziej elastyczne...

Pragnienie

Kościoły otwarte, ale w wielu z nich nie sprawuje się w tych dniach Eucharystii z udziałem wiernych. A jeżeli nawet się sprawuje, nie może przyjść na nie więcej niż 50 osób. A nawet jak chce się iść, to i tak słyszę - "zostań w domu". Co to we mnie budzi? Czy faktyczną tęsknotę za spotkaniem, czy dyskomfort z powodu braku jakiejś aktywności, wyłamanie z jakiegoś  schematu, przyzwyczajenia? Często jest tak, że szukamy zewnętrznych znaków, szukamy Boga na zewnątrz. Bardzo dobrze, że szukamy Go w świątyni, bo tam jest u siebie, bo to Jego dom (por. Łk 1, 41-50).   Czy potrafię jednak odnaleźć przestrzeń do spotkania z Bogiem także we własnym domu? Czy potrafię swój dom uczynić Jego domem? Właśnie teraz ja i Ty mamy okazję odkryć, że moje mieszkanie, mój pokój także mogą stać się świątynią, miejscem wypełnionym obecnością Boga. A przede wszystkim – to ja jestem (mam być) świątynią dla Boga – moje serce, całe moje ciało (por. 1 Kor 3, 16-17). Kiedy Samarytanka wyrusza do

Skazani... na piękno: cz. II - MOTYL

W różnych okresach dziejów niepełnosprawność była postrzegana na różne sposoby. Czasem traktowana było jako kara za grzechy, opętanie przez złego ducha lub inne tajemnicze moce. Na osoby nią dotknięte patrzono jako na ludzi godnych politowania i dotkniętych tragedią losu (wielu ludzi myśli tak nawet w dzisiejszych czasach…). W pewnym momencie dostrzeżono, że zasługują oni jednak na godne warunki życia i opieki, a w ostatnich latach coraz więcej mówi się włączaniu. „Inkluzja” – to teraz takie modne słowo (choć praktyka i rzeczywistość wyglądają różnie...). Ale był też taki okres, kiedy niepełnosprawność stawała się powodem do widowiska. Na przełomie XIX i XX w., głównie w Stanach Zjednoczonych bardzo popularne były tzw. „freak show”, "gabinety osobliwości". Kobieta z brodą, mężczyzna o trzech nogach, człowiek-słoń… to tylko niektóre z osobistości, które ze względu na niepełnosprawność przeszły do historii – jednak nie jako ludzie, a bardziej jako wybryki natury… Krótko