Przejdź do głównej zawartości

kochać i być kochanym

Z dzieciństwa niewiele pamiętam. Nie wiem, kto nauczył mnie "Ojcze nasz" czy "Zdrowaś Maryjo", nie jestem pewna, czy to babcia pokazała mi, jak wykonać znak krzyża, a może mama?... jednak w pamięci, głęboko wyryty, mam obraz mojej mamy, która modliła się przy moim łóżku, a gdy kroiła chleb, starała się o każdy okruch - żeby tylko nie spadł na ziemię... I zanim go ukroiła, czyniła na nim znak krzyża - żeby go nigdy nie zabrakło!

Z tą samą troską starała się nam pokazać, że ważny, najważniejszy jest szacunek do drugiego człowieka - niezależnie od tego, kim by był...

Kiedy o tym pomyślę, po plecach przechodzi mnie dreszcz. Dziwne uczucie. Jakby to było wczoraj! A przecież minęło już moje ćwierćwiecze, przecież od dawna nie mieszkam w rodzinnym domu, przecież wpadam tam tylko 'od święta' i na chwilę... Jednak obraz mamy całującej i błogosławiącej bochenek chleba... tego się chyba nigdy nie zapomina!

Z dzieciństwa - miałam wtedy 8, może 9 lat - pamiętam też mojego niepełnosprawnego, dotkniętego dziecięcym porażeniem mózgowym młodszego kuzyna - Nikodema. Był 'inny'. Nie mówił, siedział w pampersie, miał trochę 'swój świat'. Czy się go bałam? Nie. Lubiłam z nim przebywać, głaskać go po dłoni, karmić chrupkami. Ciężko przełykał.
Potem długo o nim myślałam. Zastanawiałam się: dlaczego on, a nie ja? Dlaczego ja jestem zdrowa, a on nie? Dlaczego tak daleko od siebie musimy mieszkać? - przecież z Kaszub w okolice Jarosławia na Podkarpaciu to cały szmat drogi!

Tęskniłam za nim - mimo że spędziliśmy z sobą tylko 2 tygodnie. Często myślałam, co tam u niego. Nie wiem, czy mnie pamiętał. Czy w ogóle cokolwiek rozumiał - choć w spojrzeniu widziałam mądrego, rezolutnego sześciolatka.

To było moje pierwsze zetknięcie z cierpieniem... Pierwsze zetknięcie z osobą niepełnosprawną. Z dzieckiem, które nie mówiło, nie chodziło, nie było w stanie nic przy sobie zrobić...
Dzisiaj Nikoś jest już panem Nikodemem. Chociaż reszta się nie zmieniła... Dalej nie mówi - i mówić nie będzie. Dalej nie chodzi, dalej trzeba mu we wszystkim pomagać.

I dalej za nim tęsknię i często o nim myślę - mimo że przewinęło się w moim życiu już wielu podopiecznych.

--------------------------------------------------------

Do dwóch miesięcy po ślubie papież Franciszek błogosławi małżonkom na ich 'nową drogę życia'. To dla mnie ważne - zaraz po ślubie chyba najważniejsze - wydarzenie w życiu.

Jak napisałam na swojej tablicy facebookowej:

Cieszę się, że jestem w Kościele. 
W Kościele, któremu, mimo jego świętości, daleko od ideału. 
W Kościele, w którym doświadczyłam różnych rzeczy: od wielkiej radości, po gorycz porażki i cierpienie. 
W Kościele, który mnie uczy przebaczenia. 
W Kościele, w którym mogą być różne osoby, te wątpiące również (wiem, jestem w nim). 

2 tygodnie temu stała się - dla mnie - rzecz niezwykła. I nie dlatego, że się do papieża przytuliłam (choć to też). Nawet nie dlatego, że mu dałam buziaka w policzek z zaskoczenia (co mnie podkusiło? nie wiem). 

Ale dlatego, że - w oczach Franciszka - zobaczyłam, jakiego Kościoła on pragnie. I jakiego ja sama bym chciała! 

Kościoła, który jest otwarty. Który się na niepełnosprawność nie zamyka. W którym KAŻDY ma swoje miejsce. 
I ten, który mówi i ten, który nigdy nic nie powiedział.
I ten, który się cieszy, i ten, któremu łzy lecą jak groch. 
I ten, który kuleje, i ten, który nigdy tego nie zrobi, bo nóg nie ma. 

Cieszę się, zwyczajnie się cieszę...
Franciszek dotykał na zdjęciu Kubę - i widziałam, że się cieszy na jego widok, że się za niego modli. 
Gdy zrobił tylko "ooo" i krzyknął: DEO GRATIAS. Dzięki Bogu za Kubę, za jego (Kuby!) modlitwę! 
Wtedy zrozumiałam, dlaczego jestem w tym Kościele. Dlaczego, mimo wszystko, cieszę się, że w nim jestem...

Cieszę się, że jestem w Kościele, w którym jest papież Franciszek. W Kościele, w którym nie tak dawno, bo w 2005 roku, byliśmy świadkami, że cierpienie nie wygrywa nad miłością - gdy zaśliniony, ledwo oddychający Jan Paweł II wychodził z błogosławieństwem. Nikt nie myślał o eutanazji, wszyscy modlili się o ulgę w cierpieniu. 
Cieszę się, że dożyłam czasów Benedykta, który pokazał, że nic nie musi być za wszelką cenę, że czasem trzeba odpuścić, zejść "ze sceny". Pozwolić Duchowi Świętemu działać w ludzkiej słabości i starosci. W wolności. 

I Franciszkiem się cieszę. I się modlę za niego - obiecałam. 

Cieszę się, gdyż miał odwagę poprosić o tę modlitwę. "Pray for me, please, pray for me". 

Przecież mógłby udawać, że jej nie potrzebuje. Mógłby udawać siłacza, który z wszystkim sobie doskonale radzi. Mogłby... 

Cieszę się, że sam papież prosi o tę modlitwę wiernych. 
Bo wiem, bo czuję, bo doświadczam, że jestem częścią tego Kościoła - Kościoła, z którego nie raz mam ochotę odejść, ale wracam...
Wracam, bo wiem, że są ludzie, którzy mnie potrzebują. 

Nawet Franciszek.

--------------------------------------------------------
Pojechaliśmy z mężem do Franciszka, aby zawieźć mu to zdjęcie i poprosić o błogosławieństwo:

Jednak, co mocno poruszyło, Ojciec Święty, zanim nas pobłogosławił... sam schylił głowę i poprosił o modlitwę! 
Pokora, oddanie Bogu, miłość...

I Franciszek, który nie boi się poprosić młodej dziewczyny o wsparcie modlitewne. Który schyli głowę. Który się wzrusza na widok niepełnosprawnego chłopaka na wózku inwalidzkim. Który przytula i się uśmiecha - tak po prostu.
--------------------------------------------------------
"Kiedy doświadczamy rozczarowania lub zdrady w ważnych relacjach, wtedy okazuje się, że jesteśmy kruchymi, słabymi i bezbronnymi. Bardzo silna staje się pokusa, aby zamknąć się w sobie i grozi nam utrata życiowej szansy: kochać mimo wszystko. Prawdziwym wyzwaniem jest to, aby kochać najbardziej. Jak wiele osób niepełnosprawnych i cierpiących otwiera się ponownie na życie, skoro tylko odkrywają, że są kochane!"Papież Franciszek


Nie wiem, czy pokochałam Nikodema - przecież nie widzieliśmy się prawie 20 lat... 
Jednak dzisiaj, z perspektywy czasu widzę, że Pan Bóg prowadził. 
Uwrażliwiał od dzieciństwa. 
Zsyłał Anioły, które kochały i prosiły o miłość.

Otworzyć się ponownie na życie, odkrywając, że jest się kochanym...
Błogosławić każdego człowieka jak ten okruch chleba, który przypadkiem może spaść na podłogę...

Przecież to takie proste! 




Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Instrukcja obsługi błogosławieństwa on-line

Jeśli twój znajomy ksiądz błogosławi Ci na FB lub w sms'ie, nie wpadaj w panikę, tylko przeczytaj i zobacz instrukcję ;-) Jakiś czas temu Stolica Apostolska wypowiedziała się, że nie ma mowy o spowiadaniu przez telefon. Przez Skype pewnie też obowiązuje ta sama zasada. Tym bardziej inne sakramenty - komunia, namaszczenie, ślub... Wprawdzie w sakramentach konieczny jest żywy kontakt miedzy osobami, ale sakramentalia (np. poświęcenia i błogosławieństwa) wydają się już bardziej elastyczne...

Pragnienie

Kościoły otwarte, ale w wielu z nich nie sprawuje się w tych dniach Eucharystii z udziałem wiernych. A jeżeli nawet się sprawuje, nie może przyjść na nie więcej niż 50 osób. A nawet jak chce się iść, to i tak słyszę - "zostań w domu". Co to we mnie budzi? Czy faktyczną tęsknotę za spotkaniem, czy dyskomfort z powodu braku jakiejś aktywności, wyłamanie z jakiegoś  schematu, przyzwyczajenia? Często jest tak, że szukamy zewnętrznych znaków, szukamy Boga na zewnątrz. Bardzo dobrze, że szukamy Go w świątyni, bo tam jest u siebie, bo to Jego dom (por. Łk 1, 41-50).   Czy potrafię jednak odnaleźć przestrzeń do spotkania z Bogiem także we własnym domu? Czy potrafię swój dom uczynić Jego domem? Właśnie teraz ja i Ty mamy okazję odkryć, że moje mieszkanie, mój pokój także mogą stać się świątynią, miejscem wypełnionym obecnością Boga. A przede wszystkim – to ja jestem (mam być) świątynią dla Boga – moje serce, całe moje ciało (por. 1 Kor 3, 16-17). Kiedy Samarytanka wyrusza do

Skazani... na piękno: cz. II - MOTYL

W różnych okresach dziejów niepełnosprawność była postrzegana na różne sposoby. Czasem traktowana było jako kara za grzechy, opętanie przez złego ducha lub inne tajemnicze moce. Na osoby nią dotknięte patrzono jako na ludzi godnych politowania i dotkniętych tragedią losu (wielu ludzi myśli tak nawet w dzisiejszych czasach…). W pewnym momencie dostrzeżono, że zasługują oni jednak na godne warunki życia i opieki, a w ostatnich latach coraz więcej mówi się włączaniu. „Inkluzja” – to teraz takie modne słowo (choć praktyka i rzeczywistość wyglądają różnie...). Ale był też taki okres, kiedy niepełnosprawność stawała się powodem do widowiska. Na przełomie XIX i XX w., głównie w Stanach Zjednoczonych bardzo popularne były tzw. „freak show”, "gabinety osobliwości". Kobieta z brodą, mężczyzna o trzech nogach, człowiek-słoń… to tylko niektóre z osobistości, które ze względu na niepełnosprawność przeszły do historii – jednak nie jako ludzie, a bardziej jako wybryki natury… Krótko