Przejdź do głównej zawartości

Dotykać, czy nie dotykać?


Czas kwarantanny sprzyja wielu refleksjom. I tak, kiedy wyglądam przez okno i wśród nielicznych przechodniów dostrzegam ludzi w maseczkach i rękawiczkach, noszonych by zapobiec zarażeniu, przychodzi mi na myśl Ewangelia o kobiecie cierpiącej na krwotok (Mk 5, 21-34).
Dla Żydów taka kobieta była nieczysta. Nie mogli się więc z nią kontaktować, dotykać jej, by nie zaciągnąć nieczystości także na siebie. Kobieta z Ewangelii cierpiała na swoją przypadłość 12 lat. Co to oznacza? Przez 12 lat nikt jej nie dotknął! Przez 12 lat nie tylko nikt jej nie przytulił, ale także nawet nie podał ręki czy nie poklepał po ramieniu. A idąc ulicą trzeba ją było omijać szerokim łukiem, by nawet przypadkiem się o nią nie otrzeć…
Mija dopiero tydzień kwarantanny, a już pewnie wielu z nas odczuwa tęsknotę za spotkaniem z bliskimi, z przyjaciółmi, najlepiej w większym gronie. Tęsknimy za rozmową twarzą w twarz, ale także za tymi prostymi gestami, które bez słów mówią „Dobrze, że jesteś”. Mija zaledwie tydzień, a już dość mamy maseczek, rękawiczek i spryskiwania wszystkiego płynem do dezynfekcji. Mija zaledwie tydzień, a wszędzie dostrzegamy potencjalne zagrożenie. Wszystko, co nas otacza, a także każdy człowiek, którego spotkamy (bo czasem jednak na ulicę wyjść trzeba) wydają się nam nieczyści. I boimy się, że spotykając się z człowiekiem, my także tacy będziemy. Nieczyści. Zarażeni. Odizolowani.
Jesteśmy więc i tacy, jak główna bohaterka tej Ewangelii - spragnieni bliskości, której nie możemy otrzymać i odsunięci od społeczeństwa, a jednocześnie jesteśmy tym tłumem, który boi się przejąć nieczystość od drugiego człowieka. Żyjemy w ciągłym napięciu między głębokim pragnieniem dotyku a strachem przed nim. Jak to pogodzić? Jak się w tym odnaleźć?

Co łączy bohaterów naszej Ewangelii? Zarówno cierpiąca kobieta, jak i tłum – są blisko Jezusa i bardzo pragną kontaktu z Nim. Tłum na Niego napiera; kobiecie wystarczyło, by delikatnie dotknąć Jego płaszcza; podeszła od tyłu, niezauważona przez nikogo.
I właśnie ta, która wykazała się delikatnością, pokorą, skromnością, ta, która się nikomu nie narzucała, została wyróżniona bardziej niż ci, którzy napierali z każdej strony... "A Ojciec twój, który widzi w ukryciu, odda tobie" - aż prosi się dodać (por. Mt 6, 6).
Może więc właśnie to jest recepta na ten czas miotania się pomiędzy tęsknotą a lękiem - w zaciszu swojego domu, swojej "izdebki" - być blisko Jezusa. Stawać przed nim w całej prostocie i mówić mu całą prawdę (por. Mk 5, 33) o mnie, o tym, co mnie boli, czego pragnę, a czego mam już dosyć. Być blisko Jezusa i pozwolić, żeby to On mnie dziś dotkną – swoim Słowem, swoją Miłością. Jego dotyku nie muszę się bać. 
Pozwolisz?



Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Instrukcja obsługi błogosławieństwa on-line

Jeśli twój znajomy ksiądz błogosławi Ci na FB lub w sms'ie, nie wpadaj w panikę, tylko przeczytaj i zobacz instrukcję ;-) Jakiś czas temu Stolica Apostolska wypowiedziała się, że nie ma mowy o spowiadaniu przez telefon. Przez Skype pewnie też obowiązuje ta sama zasada. Tym bardziej inne sakramenty - komunia, namaszczenie, ślub... Wprawdzie w sakramentach konieczny jest żywy kontakt miedzy osobami, ale sakramentalia (np. poświęcenia i błogosławieństwa) wydają się już bardziej elastyczne...

Pragnienie

Kościoły otwarte, ale w wielu z nich nie sprawuje się w tych dniach Eucharystii z udziałem wiernych. A jeżeli nawet się sprawuje, nie może przyjść na nie więcej niż 50 osób. A nawet jak chce się iść, to i tak słyszę - "zostań w domu". Co to we mnie budzi? Czy faktyczną tęsknotę za spotkaniem, czy dyskomfort z powodu braku jakiejś aktywności, wyłamanie z jakiegoś  schematu, przyzwyczajenia? Często jest tak, że szukamy zewnętrznych znaków, szukamy Boga na zewnątrz. Bardzo dobrze, że szukamy Go w świątyni, bo tam jest u siebie, bo to Jego dom (por. Łk 1, 41-50).   Czy potrafię jednak odnaleźć przestrzeń do spotkania z Bogiem także we własnym domu? Czy potrafię swój dom uczynić Jego domem? Właśnie teraz ja i Ty mamy okazję odkryć, że moje mieszkanie, mój pokój także mogą stać się świątynią, miejscem wypełnionym obecnością Boga. A przede wszystkim – to ja jestem (mam być) świątynią dla Boga – moje serce, całe moje ciało (por. 1 Kor 3, 16-17). Kiedy Samarytanka wyrusza do

Skazani... na piękno: cz. II - MOTYL

W różnych okresach dziejów niepełnosprawność była postrzegana na różne sposoby. Czasem traktowana było jako kara za grzechy, opętanie przez złego ducha lub inne tajemnicze moce. Na osoby nią dotknięte patrzono jako na ludzi godnych politowania i dotkniętych tragedią losu (wielu ludzi myśli tak nawet w dzisiejszych czasach…). W pewnym momencie dostrzeżono, że zasługują oni jednak na godne warunki życia i opieki, a w ostatnich latach coraz więcej mówi się włączaniu. „Inkluzja” – to teraz takie modne słowo (choć praktyka i rzeczywistość wyglądają różnie...). Ale był też taki okres, kiedy niepełnosprawność stawała się powodem do widowiska. Na przełomie XIX i XX w., głównie w Stanach Zjednoczonych bardzo popularne były tzw. „freak show”, "gabinety osobliwości". Kobieta z brodą, mężczyzna o trzech nogach, człowiek-słoń… to tylko niektóre z osobistości, które ze względu na niepełnosprawność przeszły do historii – jednak nie jako ludzie, a bardziej jako wybryki natury… Krótko